Lubię gdy...

Lubię gdy wody kaskada
Niby Niagary fala
Uderza we mnie jak o kamień się rozbijając
I pieniąc się gniewem.
Lubię gdy z pluskiem opada,
I jak z grzesznika zmywa ostanie winy,
Tak ze mnie ból i pot za codzienne czyny.
Zastygły wtedy w takiej pozie
Nagi - podobny do rzeźby
Świdruję myśl za myślą - nadal trzeźwy!
Choć gorące łzy co spadają bez liku,
Przenoszą już duszę mą daleko - poza odmęty krzyku
To trwam jeszcze w zmysłach żywy
Nim na dobre odpłynę inne podziwiając motywy.
Członki drgają pobudzone,
I tańczą w myślach rządzę niezaspokojone.
Tu jak w granitową skałę,
Wwierca się świder ociężale,
Tak i w czubek mej głowy,
Bębni deszcz prysznica srebrno-kolorowy
Tylko wtedy wolny,
Tylko wtedy prawdziwy,
Tylko w takich chwilach do życia zdolny!
Tylko wtedy stąpam krokiem diwy.
I chwila ta, tak ubogaca ciało
I chwila ta, tak ubogaca duszę
Wariuję - sam siebie nękam i kuszę
Dotykiem pieszczę - ale wciąż za mało!
Niczym doktor badam serca bicie
Lecz nieważne, to nieważne
Bo po momencie ono już jest na szczycie...
Jakże nic wtedy nie jest straszne!

Autor: rafal Kategoria: Filozoficzne

 

Oceń wiersz

 

Komentarze

Komentować mogą tylko zalogowani użytkownicy. Jeśli nie masz jeszcze konta, możesz się zarejestrować.